Opis
Ta książka jest jak kubeł zimnej wody wylany na głowę każdego, kto przywykł traktować sztukę współczesną z nabożnym milczeniem. Roman Konik nie owija w bawełnę – jego „Anatomia upadku” to odważna, miejscami brutalna, ale zarazem bardzo dobrze udokumentowana rozprawa z tym, co zdominowało galerie, biennale i „wiodące narracje” świata sztuki w XX i XXI wieku.
Autor nie kryje swojej postawy: stoi po stronie klasycznego rozumienia sztuki jako wyrazu piękna, harmonii, duchowego dążenia i warsztatu. Dla Konika sztuka jest (a raczej powinna być) świątynią sensu – a nie pustym performansem, prowokacją czy nihilistycznym autoportretem dekadencji. W tym sensie jego książka to nie tylko krytyka, ale manifest – głos człowieka, który widzi w sztuce przestrzeń odpowiedzialności, a nie bezkarnego „eksperymentu”.
W porównaniu do wielu publikacji z dziedziny estetyki, Konik pisze językiem klarownym, bez akademickiego zadęcia. To nie znaczy, że jest banalny – wręcz przeciwnie. Książka jest nasycona odniesieniami do historii sztuki, filozofii, a także teologii. Autor sprawnie zestawia wielkie nazwiska przeszłości z ikonami współczesnej awangardy, ukazując dramatyczną przepaść – nie tylko estetyczną, ale przede wszystkim antropologiczną. Jego teza jest odważna: sztuka współczesna w wielu przejawach nie tylko odwróciła się od piękna, ale wręcz od człowieka.
Konik nie poprzestaje na ogólnych deklaracjach – przedstawia konkretne przypadki: od performance’ów opartych na przemocy i obsceniczności, przez instalacje wyśmiewające religię, po całą narrację „sztuki krytycznej”, która – według niego – zamieniła się w sztukę pustej destrukcji. Nie chodzi mu jednak o moralną panikę czy cenzurę. Raczej o pytanie: czy jeszcze potrafimy odróżnić sztukę od antysztuki? Czy społeczeństwo, które zatraciło poczucie formy, proporcji i sensu, może w ogóle tworzyć coś trwałego?
Książka na pewno wzbudzi sprzeciw w środowiskach postępowych – i Konik zresztą nie szuka sympatii. Nie kokietuje, nie stara się „łączyć różnych perspektyw” – i dobrze. W czasach, gdy wszystko musi być „inkluzywne” i „dialogiczne”, jego jednoznaczność brzmi jak głos rozsądku. Czy konserwatywny? Być może. Ale bardziej niż konserwatywny – ludzki. Tęskniący za tym, by sztuka znów była miejscem prawdy i piękna, nie tylko ironicznym echem własnej pustki.
To książka, która nie zostawia obojętnym. Można się z nią nie zgadzać, ale nie sposób jej zignorować. A jeśli ktoś kiedyś poczuł wewnętrzny bunt, patrząc na kolejną „nagą instalację krytyczną” zrobioną z plastiku, fekaliów i grantów unijnych – znajdzie tu słowa, które ułożyły się w to, czego nie umiał wyrazić.





Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.